Nie bójmy się żyć

 

Boimy się wypadku na drodze. Boimy się, że zabraknie nam środków do pierwszego. Boimy się o zdrowie. Boimy się o najbliższych. O przyjaciół też się martwimy. Piszemy, dzwonimy, pytamy o zdrowie i samopoczucie. Musimy mieć pewność. Czy grypa się skończyła? Czy ukochana osoba dojechała na miejsce bez niespodzianek po drodze? Kurczowo trzymamy się kontroli. Czego tak naprawdę się boimy?

Wyszliśmy z założenia, że strach przed śmiercią jest przecież czymś naturalnym. Boimy się straty. Boimy się śmierci. Nie wiemy co czeka nas po drugiej stronie. Czy raj, czy piekło, czy wszechogarniająca pustka, niebyt. Niewiedza boli. Z bólu wyrastają kiełki niepewności a stąd już prosta droga do niepokoju, który prowadzi do paraliżującego strachu.

Dlaczego boimy się śmierci?

Dr n. med. Ryszard Kamiński: Bo może boimy się życia? Bo życie jest niczym innym, jak procesem ciągłej utraty. Rodzimy się z nadzieją na wieczność, a od pierwszych dni zaczynamy tracić. To naturalne, ale trudne. Tracimy bliskich, zdrowie, relacje, często także wiarę w siebie. Pomimo to pragniemy stałości. Stałości, której przecież świat nam nie daje.

A jednak staramy się tę stałość budować – rodzina, dom, zawód, przywiązania.

Dr Kamiński: Tak, budujemy wokół siebie systemy bezpieczeństwa. Rodzina, monogamia, wierność, lojalność – wszystko to nadaje kształt naszemu życiu. Ale to też ogranicza nasze decyzje. Boimy się utraty tych bezpieczników. W głębi duszy chcielibyśmy, żeby nic się nie zmieniało. Ale życie to zmiana. Panta Rhei. Wszystko płynie. I jeśli nie potrafimy tej zmienności zaakceptować, zamieniamy się w metaforyczne bajoro.

Pani Magdo, skąd bierze się ten lęk?

Magda Olech: To lęk przed nieznanym. Nasz mózg lubi wiedzieć, mieć kontrolę. A śmierć to największa tajemnica, jakiej nie umiemy objąć rozumem. Boimy się jej, bo nie da się jej przewidzieć, zaplanować, ani – co dla wielu najtrudniejsze – zatrzymać. I paradoksalnie, choć wszyscy mamy świadomość, że od momentu narodzin zbliżamy się do końca, to wciąż próbujemy o tym nie myśleć. Zamiast żyć świadomie, spieszymy się i martwimy, jakby to miało nas ochronić przed nieuniknionym.

Mimo to myśl o śmierci wciąż nas paraliżuje.

Dr Kamiński: Bo mocno wiążemy się z tym, co zdobywamy – z relacjami, dobrem materialnym, statusem, tożsamością. Śmierć to nie tylko koniec życia, to utrata tego wszystkiego. A człowiek nie chce tracić. Nie lubimy rezygnować – nawet z rzeczy, które nas ograniczają. Życie to nieustanne podejmowanie decyzji. A każda decyzja to eliminacja innych opcji. Wybierając jedno – rezygnujemy z reszty. To trudne, bo kultura uczy nas raczej gromadzić niż puszczać.

Czy nie dlatego jesteśmy tak zmęczeni? Życie staje się próbą utrzymania w pionie wszystkich talerzy?

Dr Kamiński: W cyrku artysta kręci talerzykami na patykach – jeden, drugi, trzeci. Ale przy czwartym musi wracać do pierwszego, bo inaczej spadnie. I tak właśnie żyje współczesny człowiek. Im więcej ma, tym więcej musi podtrzymać. Aż któryś talerz upadnie. Utrata jest nieunikniona. Śmierć to finał tej utraty i wielu ludzi boi się jej nie dlatego, że nie wiedzą, co będzie potem, tylko dlatego, że nie chcą stracić tego, co mają teraz.

Ale przecież nie wiemy, co jest po drugiej stronie. Czy ten lęk nie wynika także z tej niepewności – czy czeka nas pustka, czy coś więcej?

Dr Kamiński: Paradoksalnie – nie. Bo nie możemy bać się czegoś, czego nie znamy. Nie jesteśmy w stanie zaznać śmierci „na próbę”, nie da się jej sprawdzić, zrozumieć. A to, czego naprawdę się boimy, to… tego, że dziś coś się zmieni. Że coś stracimy. Lęk przed śmiercią to projekcja dzisiejszego lęku o zdrowie, relacje, pozycję. Tego się trzymamy, jak tych talerzy. I to nas wyczerpuje.

W jaki sposób rozmawiać o śmierci, aby lęk stał się mniejszy?

Dr Kamiński: Po prostu rozmawiać. To najważniejsze. Im bardziej się czegoś boimy, tym bardziej powinniśmy to oswajać właśnie rozmową. Śmierć nie powinna pojawiać się w dialogu tylko wtedy, gdy wydarza się coś dramatycznego. Wtedy temat jest zbyt trudny, a my jesteśmy zbyt rozedrgani, aby unieść go emocjonalnie. Śmierć powinna być obecna jako naturalna część życia. Nie jako temat tabu wyciągany „na specjalną okazję”, ale jako coś, co współistnieje z codziennością, jak narodziny, dorastanie, wybory, zmiany. Kiedyś dziecko dorastało, mając kontakt z umieraniem – uczestniczyło w czuwaniach, widziało bliskich zmarłych, rozumiało rytuały pożegnania. Śmierć była częścią życia rodzinnego, społecznym doświadczeniem. Dziś izolujemy dzieci od tematu śmierci. Nie chcemy, żeby widziały, żeby się bały. One i tak wiedzą, ale po swojemu, przez filmy, internet, rozmowy. Tyle że bez przewodnika, bez emocjonalnej mapy. Rozmawiajmy. Odważnie. Nie ucinajmy tematów. Nie pocieszajmy „będziesz żył wiecznie” tylko dlatego, że nie umiemy udźwignąć prawdy. Każdy z nas ma swoją metę i kiedyś przyjdzie nam ją zobaczyć. A to, co robimy pomiędzy – to właśnie życie.

Strata bliskiej osoby zawsze boli. Czy czas rzeczywiście leczy rany?

Dr Kamiński: To zależy. Czas sam w sobie nie ma magicznej właściwości gojenia ran. On jedynie może pomóc, pod warunkiem, że my sami zdecydujemy się dalej żyć. To znaczy: angażować się w nowe relacje, doświadczenia, w codzienność. Jeśli po stracie bliskiej osoby otwieramy się na świat, na to, co wciąż przed nami, wtedy tak, czas może działać kojąco. Ale jeśli nosimy w sobie przeszłość jak ciężki plecak – tę nieżyjącą mamę, partnera, żal, który nie dostał ujścia – to żadna ilość czasu nie pomoże. Rana, która zamiast się zagoić, jest codziennie rozdrapywana, sprawia, że ból się utrwala.

Magda Olech: To nie czas leczy rany – to my uczymy się żyć z tym, co boli. Uczymy się funkcjonować bez osoby, która była ważna, ale ona i tak już zawsze będzie częścią naszego wewnętrznego krajobrazu. I to nie jest nic złego. Nie ma jednego właściwego sposobu przeżywania żałoby. A jednak kultura masowa lubi nam taki schemat narzucić. Jakbyśmy musieli „zmieścić się w czasie” albo „zrobić to dobrze”.

Co ma Pani na myśli?

Magda Olech: Chodzi mi o presję, jaką dziś często odczuwamy w związku z tym, jak powinniśmy przeżywać żałobę. W latach 60. Elisabeth Kübler-Ross opublikowała książkę o umieraniu, opartą na rozmowach z osobami terminalnie chorymi. Zauważyła u nich pewne wspólne reakcje: zaprzeczenie, targowanie się, gniew, depresję, akceptację. To były luźne obserwacje. Problem w tym, że kultura masowa zinterpretowała jej wnioski jako uniwersalny schemat przeżywania żałoby z konkretną kolejnością i jasno określonym przebiegiem. Każdy przeżywa ją inaczej, w swoim tempie i na swój sposób. A ta uproszczona narracja sprawia, że ludzie zaczynają się martwić, że „nie żałują właściwie”, że „coś z nimi jest nie tak”, bo np. nie czują gniewu, albo nie potrafią się „pozbierać” po kilku tygodniach.

Czyli żałoba nie ma terminu ważności? Dla przykładu – jeśli umiera współmałżonek, słyszymy często, że żałoba „powinna trwać rok”. Czy to jeszcze aktualne?

Magda Olech: Zdecydowanie nie. To nie działa w ten sposób. Sama Elisabeth Kübler-Ross, której obserwacje zostały niesłusznie przekształcone w sztywne „etapy żałoby”, po latach wróciła do tematu i jasno powiedziała, że każdy przeżywa stratę po swojemu. Żałoba nie ma terminu ważności, nie ma jednego scenariusza, który trzeba odegrać. Mamy prawo przeżywać ją tak, jak czujemy.

A co jeśli ta żałoba nie mija? Jak powinna wyglądać zdrowa żałoba?

Magda Olech: Jeśli żałoba trwa bardzo długo i zaczyna utrudniać codzienne funkcjonowanie, warto porozmawiać o tym z kimś, kto może pomóc, np. z bliską osobą, a jeśli odczuwamy taką potrzebę – z terapeutą, albo psychologiem.

Mam wrażenie, że kiedyś społeczeństwo było bardziej oswojone ze śmiercią i stratą. Czy się mylę?

Magda Olech: Nie, absolutnie się Pani nie myli. Kiedyś śmierć była częścią codzienności – dosłownie. Ludzie umierali w domach, w otoczeniu bliskich. Ciała zmarłych były wystawiane w otwartych trumnach, czuwano przy nich, palono gromnice. Dzieci, dorośli, starsi – wszyscy uczestniczyli w tym doświadczeniu. Śmierć przeżywano razem, we wspólnocie. A dziś… coraz częściej mówi się o zinstytucjonalizowanej śmierci. Umieramy w szpitalach, za zamkniętymi drzwiami. Ciało odbiera zakład pogrzebowy, a bliscy często nawet nie widzą zmarłego po śmierci. Śmierć przestała być doświadczeniem wspólnotowym – stała się urzędowa, szpitalna, anonimowa.

Dr Kamiński: Kiedyś zmarły leżał w domu, przez kilka dni. Dzieci uczestniczyły w pożegnaniu, widziały ciało, wiedziały, że coś się kończy. Dziś dzieci się izoluje. Nie pokazuje im się śmierci, nie mówi się o niej. A to wszystko z jednego powodu – naszego własnego lęku. To my się boimy, więc boimy się także konfrontować nasze dzieci z tym, co nieuniknione. Nie bójmy się żyć. Wtedy przestaniemy bać się śmierci.

 

Magda Olech - psycholożka i psychoterapeutka CBT (in spe), wykładowczyni akademicka, twórczyni podcastu „Czułostki-czule, delikatnie, łagodnie o życiu”. Specjalizuje się w leczeniu zaburzeń lękowych, depresyjnych i ADHD dorosłych. Więcej na stronie: magdaolech.pl

 

Dr n. med. Ryszard Kamiński – psycholog kliniczny, psychoterapeuta i superwizor, założyciel Zachodniopomorskiego Instytutu Psychoterapii. Specjalizuje się w psychoterapii indywidualnej, grupowej oraz superwizji pracy klinicznej. Autor licznych publikacji, wykładowca akademicki, certyfikowany psychoterapeuta i superwizor Polskiego Towarzystwa Psychologicznego oraz Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Przez lata związany z Kliniką Psychiatrii Pomorskiej Akademii Medycznej. Obecnie aktywnie działa na rzecz rozwoju psychoterapii i kształcenia kolejnych pokoleń specjalistów. Kontakt: kaminski@zip.org.pl.

 

Prestiż  
Listopad 2025